31. maja 1989 roku. Finałowe starcie o tryumf w Copa Libertadores, pomiędzy paragwajską Olimpią Asuncon, a kolumbijskim Atletico Nacional Medellin. Olimpia wygrała u siebie pierwsze spotkanie 2:0, ale to rewanż w Bogocie, które bacznie obserwował narkotykowy baron Pablo Escobar, stał się początkiem złotej ery kolumbijskiego futbolu.
Medellin, drugie pod względem wielkości miasto w Kolumbii przez długi czas słynęło przede wszystkim z przemysłu włókienniczego i narkotykowego gangu, rywalizującego z kartelem z Cali. Jednak pod koniec lat 80′, zasłynęło ono przede wszystkim z nazwiska Escobar. Pablo, lider i przywódca grupy przerzucającej kokainę do Stanów Zjednoczonych oraz Andres, młody choć niezwykle pewny punkt miejscowego Nacionalu, którego pod swoje stery przejął właśnie narkotykowy boss kochający się w futbolu.
Złodziej, który zamienił się w narkotykowego bossa
„Naćpany jak mucha z Medellin”, mówiło przysłowie często wymieniane w światowych stolicach. I rzeczywiście, grupa dowodzona przez Escobara, kiedyś „zaledwie” złodzieja samochodów, a od lat 70′ zarabiającego na nielegalnym przemycie kokainy ponad milion dolarów dziennie, zdobyła dla rejonu złą sławę i sprawiła, że miasto na zachodzie Kolumbii stało się najniebezpieczniejszym zakątkiem na Ziemi.
Escobar, z którym współpracował handlarz szmaragdami Jose Gonzalo Rodriguez Gacha oraz handlarze koni – bracia Ochoa, zbudowali ogromne narkotykowe imperium i połączyli przyjemne z pożytecznym. Miejscem do „prania” brudnych pieniędzy mianowali lokalny klub, któremu kibicował Pablo, a jego bezwzględne działania na biznesowym polu, budziły wyobraźnie chociażby wśród piłkarskich sędziów.
Narkotykowi bossowie, w ogóle lubowali się w piłce nożnej, ale to Escobar i jego brutalne metody działania zaniosły na szczyt Atletico Nacional. Czuł się jak Robin Hood. W czasach świetności piłkarskiej Atletico „El Patron”, jak nazywali Escobara, zarabiał nawet 50 milionów dolarów dziennie, a część pieniędzy przeznaczał na budowę mieszkań czy żywnościowe wsparcie dla ofiar biedy, których w Medellin nie brakowało.
Angażował się politycznie. Choć słowo „angaż”, niekoniecznie odzwierciedla prowadzone przez niego kampanie. Gang z Medellin przeprowadził atak bombowy na gmach Sądu Najwyższego, w którym zginęło ponad 500 osób. Zamordowali także jednego z kandydatów na Prezydenta w kolejnych wyborach przeprowadzając zamach na samolot, którym leciało ponad sto osób. Wszystkie zginęły. Natomiast kiedy Escobara z Parlamentu wyrzucił Ministrer Obrony Narodowej, na drugi buńczuczny polityk już nie żył.
Drugi z Escobarów, związany przypadkowo takim samym nazwiskiem z „Królem Kokainy”, Andres, dzięki sukcesom Nacionalu rozpoczął wspaniałą piłkarską karierę. Rewanżowy mecz finału Copa Libertadores rozgrywano w stolicy Kolumbii, Bogocie, bowiem stadion w Medellin nie mógł pomieścić wymaganej liczby 55 tysięcy miejsc.
Kolumbijczykom to nie przeszkodziło. Odrobili straty z pierwszego meczu i doprowadzili do rzutów karnych. Andres rozpoczął dobrą serię swojej drużyny, a niesamowicie broniący Rene Higuita, dziś znany przede wszystkim z szalonej interwencji „Skorpiona”, przypieczętował tryumf ekipy z Medellin. Był to pierwszy tak ogromny sukces kolumbijskiej drużyny, który miał okazać się trampoliną do sukcesu reprezentacji.
Pablo był wniebowzięty. Nie dość, że ubóstwiała go biedna, miejscowa społeczność, piłkarska pasja przyniosła sukces, to w dodatku zyskał już światową sławę. Współpracował z mafią rosyjską i włoską, a magazyn Forbes umieścił go na siódmym miejscu na liście najbogatszych ludzi na świecie.
Kolumbijska piłka napędzona sukcesem klubowym rozpoczęła wtedy złoty okres. Mknęli przez eliminacje z ogromną łatwością. Pokonali Brazylię, czy Urugwaj, mieli fantastyczną serię meczów bez porażki. W bramce błyszczał Higuita, obroną dowodził Andres Escobar. W środku pola dyrygował Carlos Valderama, znany z fantastycznej gry we francuskim Montpellier i hiszpańskim Realu Valladiolid, któremu sympatii przysposabiała także bujna fryzura. Na strzępy rywali rozszarpywał Faustino Asprilla, który brylował we włoskiej Parmie.
Escobar bawi się w kotka i myszkę
Kolumbia w ostatnim meczu eliminacji, by awansować bezpośrednio do amerykańskiego mundialu musiała pokonać w Buenos Aires fantastyczną Argentynę dowodzoną przez Diego Maradonę. „Los Cafeteros” ograli „Albicelestes” aż 5:0, a fani z całego świata zaczęli dostrzegać w Kolumbijczykach faworytów do tytułu. Była to najwyższa w historii porażka argentyńskiej piłki, a swoje uznanie względem umiejętności kadry Francisco Maturany głośno wyrażał nawet Pele.
„El Patron” w tym czasie postanowił oddać się w ręce policji, jeszcze bardziej podkreślając swoje chęci przywrócenia pokoju w szarganym konfliktami mieście. Była to oczywiście obłuda, w którą naiwnie uwierzyła większość Kolumbijczyków wychwalając Pablo za jego wspaniałomyślność. Prawdziwym powodem poddania była chęć uniknięcia ekstradycji do Stanów Zjednoczonych, czy też strach przed atakiem innego kartelu.
Escobar wtedy po raz kolejny zakpił z organów sprawiedliwości. Skierowany do więzienia „Cathedral” na obrzeżach Medellin, nadal dowodził grupą, a by jeszcze bardziej ośmieszyć rząd, zaczął organizować w pobliżu zakładu karnego mecze towarzyskie. Escobar jeszcze przed oddaniem się w ręce policji, kazał tam wybudować boisko piłkarskie i skrzętnie to potem wykorzystał. Do „Cathedral” przyjeżdżały gwiazdy kolumbijskiej piłki, ale najbardziej podpadł wspomniany wcześniej Higuita. Policja aresztowała go pod zarzutem poparcia względem Escobara i został on wykluczony z kadry na amerykański mundial. Na słynnych meczach towarzyskich bywali wszyscy zawodnicy kadry, w tym także Andres, jednak tylko Higuita został postawiony w stan oskarżenia.
Koniec dynastii Escobara
Amerykański mundial miał ziścić dalekosiężne plany Kolumbijczyków. Gospodarze zadbali, by były to najpiękniejsze Mistrzostwa Świata w historii i rzeczywiście miało miejsce kilka historycznych wydarzeń. Jennifer Jopez ze słynnym „Let’s get loud” podczas finału, bramka 42-letniego Rogera Milli, dyskwalifikacja Boskiego Diego za zażywanie narkotyków, czy pudło z karnego Roberto Baggio w finale.
Jednak jeszcze przed mundialem, Kolumbia przeżyła prawdziwy szok. Amerykańskie oddziały Delta Force miały dość hegemonii Escobara i usilnie go poszukiwały. W końcu, na trochę ponad pół roku przed piłkarskim świętem w Stanach, zasadzka na „El Patrona” przyniosła skutek. Polowanie na Escobara skończyło się 2 grudnia 1993 roku w jednej z jego kryjówek w Medellin. Istnieje wiele wersji końca „Króla Kokainy”. Amerykanie dumnie twierdzą, że zabili go w wyniku strzelaniny, jednak osoby bliskie kartelowi twierdzą, że w obawie aresztowania, Pablo popełnił samobójstwo strzelając sobie w ucho. Prawdopodobieństwa tej wersji dodaje fakt, że „El Patron” często wspominał, że woli zginąć niż zostać aresztowanym i jest gotowy popełnić samobójstwo właśnie poprzez strzał w głowę.
„Ziemia się zatrzęsła, odszedł król” – mówiło się w okolicach. Po śmierci Escobara, kraj podzielił się na dwa obozy. Z jednej strony barykady stanęły władze Kolumbii dumnie głoszące sukces w walce z gangiem, jednak zwłaszcza w Medellin, panowało coś na kształt żałoby. Lokalna społeczność ubóstwiała Pablo, miała go za symbol w walce z systemem i nieodzowną pomoc w przetrwaniu. Całe osiedla wybudowane przez Escobara wyszły na ulice, by wyrazić bunt władzom i oddać hołd dobroczyńcy. Na jego pogrzeb przyszło ponad sto tysięcy osób, a inne gangi zaczęły wyścig o miejsce na piedestale narkotykowego światku.
Wyścig ten był o tyle niebezpieczny, że na ulicach Medellin było jeszcze bardziej niebezpiecznie, a pęd do władzy miał również niemały wpływ na piłkarską reprezentację. Kolumbia pod sterami Pablo była trzymana w ryzach, jednak jego pupilom nigdy nic nie groziło. Inne gangi kłaniały się przed Escobarem, kadra miała pieniądze, a hierarchia była z góry ustalona. „Los Cafeteros” mieli jechać na mundial i w spokoju wygrać teoretycznie łatwą grupą z raczkującą reprezentacją USA i nieznanymi szerzej Rumunami i Szwajcarami. Jednak bezkrólewie po śmierci „El Patrona” przyniosło kadrze ogromne problemy. Kartel z Cali postawił w zakładach ogromne pieniądze na tryumf Kolumbijczyków, ale wybrał najgorszy z możliwych sposobów motywacyjnych. Gangsterzy w wypadku niepowodzenia grozili rodzinom piłkarzy i im samym, co splątało nogi bohaterom eliminacji.
„Byliśmy zastraszani i sparaliżowani strachem przed pierwszym spotkaniem. Nie mogliśmy skupić się na graniu w piłkę” – wspominał Asprilla, a wtórował mu Valderrama. Andres Escobar zaczął wtedy myśleć o rodzinie i zabezpieczeniu przyszłości. Jeszcze przed startem imprezy miał na stole dwie oferty z zagranicznych klubów. Planował skorzystać z tej z Mediolanu i przenieść się do włoskiej Serie A ze swoją narzeczoną Pamelą Cascardo. „Musimy skupić się wyłącznie na futbolu” – apelował obrońca Atletico Nacional, jednak były to złudne słowa.
Mistrzostwa pod znakiem śmierci
Pierwszy mecz mundialu – z Rumunią – rozgrywany 18 czerwca 1994 roku w Pasadenie przyniósł więc niespodziewany rezultat. Aresztowanego Higuitę w bramce musiał zastąpić Oscar Cordoba i już wtedy żałowano tej decyzji. Rumuni odcięli od podań Carlosa Valderramę, co kompletnie pokrzyżowało szyki Kolumbijczykom. Wreszcie George Hagi najpierw świetnie asystował przy golu Florina Raducioiu, a później sam fantastycznym strzałem pokonał Cordobę. Splątane nogi „Los Cafeteros” były w stanie odpowiedzieć tylko golem Adolfo Valencii, a rumuński duet w końcówce meczu jeszcze raz ukąsił i Kolumbijczycy już po pierwszym meczu mundialu stanęli pod ścianą. Nadzieją miał być kolejny mecz, z nieopierzonymi gospodarzami.
Znów w Pasadenie, znów na Rose Bowl, na którym zasiadło ponad 90 tysięcy widzów i znów ze strachem w oczach. – „Jeśli Barrabas Gomez zagra, wszyscy zginiecie” – grzmiały przeprogramowane telewizory w hotelu. I rzeczywiście, weteran defensywy „Los Cafateros” usiadł na ławce. Miliony postawione u bukmacherów przez kolumbijskie kartele działały na wyobraźnie Kolumbijczyków. Ci, przez pierwsze pół godziny miażdżyli gospodarzy, jednak nie potrafili zdobyć gola. Wreszcie jedna z nielicznych akcji Amerykanów, centra z lewej strony, próba przecięcia dośrodkowania przez Escobara i gol dla Stanów Zjednoczonych.
„Andres rzadko popełniał błędy, pocieszaliśmy go, ale on twierdził, że jemu pomyłka nie mogła się przydarzyć” – opowiadał później Asprilla. Amerykanie wygrali ten mecz ostatecznie 2:1, a Kolumbijczycy na otarcie łez ograli jeszcze Szwajcarię i pożegnali się z czempionatem.
„Oni go za to zabiją” – mówiło się na ulicach Medellin. Jednak Kolumbia kochała Andresa i nikt nie winił go za tę niefortunną interwencję. „Z czasem przestał się martwić, nie przejmował się pogróżkami i chciał jak najszybciej wrócić do normalnego życia” – te słowa narzeczonej, Pameli Cascardo cytowano później wiele razy.
Tydzień po powrocie do Medellin, wyszedł ze znajomymi do miejscowego pubu. Twierdził, że nie może ukrywać się przed ludźmi. O 3 nad ranem rozdzwoniły się telefony do najbliższych Andresa. Czekając na parkingu na przyjaciół, spotkał grupę uzbrojonych mężczyzn. Napastnik oddał 6 strzałów, legenda dopowiada, że po każdym strzale krzyczał „Gol!”. Tej wersji nigdy nie dowiedziono, Andres zmarł po godzinie przewieziony do szpitala, a winą obarczono Humberto Munoza Castro, ochroniarza narkotykowych bossów z kartelu z Cali. Prawdopodobnie to nie on strzelał, jednak został skazany na 43 lata więzienia. Za dobre sprawowanie wyszedł po 11 latach. Wielu zawodników zakończyło piłkarskie kariery. To był koniec złotej ery kolumbijskiej piłki, rozpoczętej tryumfem Atletico Nacional.
3 lipca 1994 roku odbył się pogrzeb Andresa Escobara. Kolumbia pogrążona w żałobie pożegnała wybitnego piłkarza i człowieka, który jeszcze przed chwilą szykował się do przeprowadzki na półwysep Apeniński. Kolumbia „oczyszczona” z Pablo Escobara i jego terrorystycznej działalności, chwilę później pożegnała Andresa. Nigdy nie dowiemy się, czy gdyby „El Patron” żył i dalej był parasolem ochronnym dla swoich pupili, to reprezentacja Kolumbii awansowałaby z grupy. Ale bardzo prawdopodobne jest, że obrońca Nacionalu, kontynuowałby karierę na Starym Kontynencie.
„Do zobaczenia wkrótce. W końcu życie na tym się nie kończy.” – to były jego słowa w pomeczowym wywiadzie, po porażce z Amerykanami.