Couch City, dziura jakich wiele na dzikim zachodzie. Obskurne podupadające miasto, zapyziały saloon, gdzie wędrowcy jeszcze niedawno mogli raczyć się wątpliwej jakości whisky. Wszystko zmieniło się latem tego roku.
Stare indiańskie legendy przekazywane z pokolenia na pokolenie, mówiły, że w okolicznych górach znajduje się prawdziwy skarb. Nikt nie przypuszczał, że będzie to żyła złota jakiej świat nie widział. Znalezisko to szybko przyciągnęło, typów spod ciemnej gwiazdy. Początkowo nie stanowiło to problemu, cotygodniowe transporty ruszały bez problemu. Więcej pracy miał tylko lokalny ksiądz i szeryf. O tym, że coś w mieście się zmienia świadczyła tylko nowa szubienica, odstraszająca amatorów łatwego zarobku.
Nie będzie to jednak historia z happy endem. Stary poczciwy szeryf Jon, zginął broniąc ostatniego złotego pociągu. Trafiła go zbłąkana kula zakapiora, który z zimną krwią wykorzystał chwilę nieuwagi. Konając, w pustynnym pyle widział jak to, czego bronił, zostaje rozgrabione i wysadzone. Na szczęście ludziom szeryfa, którzy przeżyli, udało się zabrać ciało lokalnego bohatera i pochować ze wszystkimi honorami.
Nie opadł jeszcze kurz tamtych wydarzeń, gdy następny konwój za chwilę rusza w drogę przez Stany. O Couch City zrobiło się jednak tak głośno, że każdy szanujący łowca głów ma chrapkę na powstały wakat.
Pierwsza w mieście pojawiła się banda Brudnego Harrego. Prawdziwa legenda i wręcz książęca postura. Gdy szedł przez miasto, czuć było, że to jego gra, że czuje się tu jak w domu. Bardziej uważni zauważyli pas za którym kryły się listy gończe tych, którym nie udało się przeżyć ostatniego spotkania z nim. Z dumą prezentował szczególnie trzy: świętego Ralfa, diabelskiego Ole oraz Davida Młota. Znamiennie było nawet to, jaką więź od razu nawiązał z ludźmi starego szeryfa, szczególnie sympatycznym Koreańczykiem o twarzy małego dziecka. Sprawa właściwie wydawała się przesądzona, pozostawało spisać umowę. Sielankę przerwały wybuchy dynamitu. To mogło oznaczać tylko jedno…..
Do miasta przyjechał Gang hazardzisty. Ich liderem był niewysoki Hiszpan z charakterystyczną łysiną. Specjalista od wybuchów i fajerwerk, zawsze było o nim głośno. Działał ze Swoimi ludźmi tak, że nie było czego zbierać. Tym razem pojawił się z dwójką ludzi: dano niewidzianym blondynem o imieniu Easy i szybkim Sterem. Elita, najlepsi z najlepszych, którzy nie jeden wysadzony dyliżans mieli na sumieniu. Zgubić ich mogła tylko jedna rzecz – upodobanie do ruletki lidera, który grał w Nią na każdym kroku.
Była minuta do południa. Kościelny dzwon miał za chwilę wybić dwunastą. Ulice miasta opustoszały i wszystko zmierzało do nieuniknionego. Couch City potrzebuję tylko jednego bohatera. Rozlew krwi przerwały 2 strzały ostrzegawcze mistrza pojedynków – niejakiego Bruno. Nikt na całym dzikim zachodzie nie miał takiej renomy jak on. Zazwyczaj zanim dzwon zdarzył wybić pierwszy raz, było już po wszystkim. Był od tego uzależniony, pojedynki oko w oko, to był jego żywioł. Zazwyczaj działał sam, tym razem pojawił się z Awanturnikiem Jackiem. Nikt właściwie nie wiedział czego się po nich spodziewać. Nowi w stawce, właściwie żółtodzioby. Wszędzie gdzie się pojawiali, było o ich nich głośno.
Wiszącą w powietrzu bijatykę przerwał dotychczasowy zastępca szeryfa:
– Ja też na kogoś czekam – stwierdził Mo. Każdy wiedział o kogo chodzi. Wszyscy spojrzeli na horyzont czy nie widać w oddali dyliżansu wyborowego Jurgena. Ten sympatyczny Niemiec z brodą i okularami uznawany był za mistrza wynalazków. Perfekcyjny plan i strzelcy wyborowi na dachu. To był jego styl. Unikał bezpośredniej walki i młócki. Mimo tego, jego filigranowa ekipa potrafiła dać czadu.
Z swoistego transu, wpatrywania się w horyzont, zgromadzoną grupę rewolwerowców wybudziło dopiero pojawienie się watahy poczciwego Franka. Nie było drugiej takiej zgrai. Frank miał jedna, prostą zasadę – tyły nie są ważne. Frontalny atak na wroga to najlepsze rozwiązanie każdego problemu. Nawet jeżeli trzeba poświęcić temu kilku Swoich ludzi, ryzyko było warte takiego działania. Tym bardziej, ze zabrał ze Sobą 3 nowe, i najbardziej obiecujące strzelby jakie posiadał.
– Jeżeli to wszyscy chętni zapraszamy na mównicę – odrzekł włodarz miasta. W końcu to ludzie zadecydują, komu należy się tytuł szeryfa.