Nie wiem, czy jest inna taka gra, która tak bardzo kojarzy się z przegrywaniem jak Fantasy Premier League. Chyba nawet w życiu częściej się wygrywa, choć nie jest to przecież najłatwiejsza gra w jaką gramy. A FPL? To nieustanna frustracja, wkurzenie i porażki. Dlaczego tak jest?
Przede wszystkim dlatego, że tutaj w zasadzie nie da się wygrać. Co by się nie działo – jesteśmy przegrani. Nigdy nie trafimy (większe są szanse, że jutro pyknę 6 w lotto) (tak, nie wysłałem kuponu) w „team of the gameweek”, więc zawsze będzie pole do poprawy. Zawsze dało się wybrać lepiej, zestawić ławkę inaczej czy zaminusować z większym sensem. FPL to niekończąca się pogoń za doskonałością, której wygrać się nie da. W jaki sposób przegrywamy w FPL?
Tabela w kolorze czerwieni
Klasyczna porażka to słaby gameweek. Słaby, czyli ten z czerwonymi strzałkami. Powiedzmy, że większości z nas zdarza się to średnio raz na trzy kolejki. Tego w zasadzie nie da się uniknąć, bo lepsze i gorsze chwile zdarzają się wszystkim. Co prawda każdy przeżywa to inaczej i dla jednego beznadziejny GW to kilka słów z podwórka pod nosem i tyle, a dla drugiego to zepsuty weekend. Czerwona strzałka? Z kijem nie podchodź. Kto by pomyślał, że nietrafiony karny Bruno Fernandes może zepsuć popołudnie tysiącom Polaków…
Ale najgorsze jest to, że nie zmienia się nic. Bo i z zieloną strzałką można przegrywać i się podłamać. Co daje minimalna zielona strzałka w overall, skoro w tym samym czasie kolega w minilidze zrobił wynik 35 punktów powyżej średniej? Wtedy zamiast cieszyć się z awansu po szczeblach światowego FPL, przeżywamy upokorzenie i dziesiątki wiadomości od tego ziomeczka, który właśnie opluł nas w tabeli, prześcignął i zrobił beep beep z jakimiś Livramento na kiju.
Dziesiątki złych wyborów
Zły wybór kapitana? To także przegrana. Mamy szablonowego C i oglądamy sobotnie mecze z kolegami, wszyscy z opaską na Egipcjaninie, blank Salaha? Niby spoko, niby nie boli, spoko luz mam dystans, ale z drugiej strony… kurde przecież mogłem w tej chwili śmiać się z 12 punktami mnożonymi przez dwa. Zaryzykowałeś, olałeś szablon, poszedłeś w Ayoze Pereza, bo gość gra z Norwich. W sobotnie przedpołudnie zadałeś sobie pytanie – co może pójść nie tak? O tym, co finalnie poszło nie tak, konsekwentnie przypominają Ci Twoi kamraci, którzy non stop szydzą z Twojego 2×2 i świętują 14 punktów Kevina de Bruyne.
Co robisz w takiej sytuacji? Myślisz, co by było gdyby. Gdybasz, bo na tym polega FPL. Liczysz w pamięci punkty, które mogłeś zdobyć, gdybyś zaryzykował. Ale zabrakło jaj, bo nie każdy ma jądra jak piłki od golfa.
Tydzień później z kolei, już w excelu, liczysz punkty, które zdobyłbyś, gdybyś wykazał się większą cierpliwość. Kurde, przecież wiedziałeś, że Harvey Barnes w końcu odpali (haha, nie no żart). Zamiast 15 punktów gościa, którego miałeś za darmo, dostałeś w pysk -2, bo taką korzyść przyniósł Ci nerwowy transfer w sobotę o 12:23. Shame on you Jota / Grealish / Greenwood czy jakkolwiek nazywa się Wasz nocny koszmar.
Najgorsze jest to, że w pewnym momencie już nawet te dobre kolejki nie cieszą. Nie dlatego, że źle nam poszło, ale dlatego, że komuś poszło lepiej. Zawsze znajdzie się ten jeden ancymon na Twitterze czy wśród znajomych, który przyjdzie i wstawi screena z 15 punktami więcej niż Ty. Wtedy, zamiast entuzjazmu, pojawia się zwątpienie. Bo ten ktoś ma bardziej zielone strzałki niż Ty. Radość jest zachwiana, w solidnie zapracowanej beczce miodu pojawia się kropla dziegciu. Klasyczna niedziela wieczur i humor popsuty.
Swoje trzy grosze do nieustannego niepokoju i wkurzenia dorzucają też setki feature’ów, którymi grę ułatwia sobie każdy z nas. Dlaczego? Bo te setki narzędzi dają Ci tyle możliwości analizy, a liczb i opcji jest tyle, że po prostu wariujesz – jesteś w stanie sprawdzić, ile miałbyś punktów, gdyby nie głupia decyzja z 12 października 2020 roku.
Overthinking
Możesz też sprawdzić, czy skład, który wybrałeś na GW1 nie zdobyłby czasem więcej punktów niż ten, który tak mozolnie budowałeś free transferami i wildcardami. Podpowiem, że wynik jest tutaj czasem nie tylko zaskakujący, ale wręcz zatrważający. Bo czasem lepiej byłoby nie robić nic.
Nie, nie wstawię tutaj linka – ochronię Was i siebie przed jesienną depresją.
Przegrywamy też piłkę nożną, bo mecze bez FPL już tak nie cieszą. Kogo obchodzi wynik w hicie Chelsea – Tottenham, jeżeli w tym samym czasie Gallagher czy inny Sarr próbuje rozstrzelać Norwich? To smutne, że coraz częściej wybieramy mecze piłkarskie nie pod kątem widowiska, ale pod kątem tego, ilu piłkarzy FPL mamy w składzie danej ekipy. I o ile fajnie, że czasem mecz Norwich – Watford, którego normalnie nie obejrzelibyśmy nawet na skrótach, staje się dla nas ciekawym przeżyciem, o tyle w momencie, gdy futbol jest tylko dodatkiem do Fantasy Premier League, pojawia się problem, a głowie pytanie – czy ja jestem jeszcze kibicem piłki nożnej czy już FPL fanatykiem?
I nawet jak już wreszcie sięgniemy po ten złoty Graal (serio sięgniemy?), nawet gdy już zanotujemy ten legendarny wynik numer 1, to i tak za chwilę przychodzi ta świadomość – kurde, dalej nic nie ma. Dalej jest pustka. Wygrałem FPL i co teraz? Zaczynasz walkę z małymi portalami, żeby jednak przesłały ten wygrany zestaw książek lub z pewnymi dziennikarzami, by ich kolega z Anglii jednak załatwił tę koszulkę Leicester. A potem chwila moment i już ustawiamy skład na nowy sezon, ze świadomością, że lepiej już nie będzie – będzie tylko gorzej. Bo takie jest FPL. Nieustannie powiązane z przegrywaniem, ale…
…i tak je kochamy. Mało tego, wpisujmy je do CV – ja bym Was zrekrutował.