Wnioski z sobotniego GW9 – jakim cudem Werner zrobił tylko 5 pkt

0

Wszyscy to wiedzieliśmy – Mourinho z Guardiolą nie pójdzie na wymianę ciosów i skupi się na kontrach. Oczywiście się udało. A co po za tym?

Nie dajcie się nabrać statystykom. Oczywiście wyglądają one na dominację City, ale posiadanie piłki polegało na klepaniu na 40 metrze, a strzały były bardzo często z nieprzygotowanej pozycji. Cztery razy próbowali Torres i Jesus, aż 6 – wkuwiony Kevin De Bruyne. Ten ostatni był gola najbliżej, ale jego uderzenie z paru metrów trafiło w leżącego na spalonym Jesusa. Aguero uśmiechał się z ławki, Sterling wszedł na końcówkę, a obraz City pokażą najbliższe mecze z Burnley i Fulham. Czy wrócą dawni Obywatele i porobią słabeuszy piątką do zera? Mam obawy, ale dopiero po tym, będziemy mogli zamknąć oczy i wykupić jakikolwiek tercet na najbliższe kolejki.

A Spurs? Hm, w świetnej formie jest Kane, podobnie jak Son. Ich chemia to poziom kultowych duetów ostatnich lat jak Mahrez&Vardy, czy Sturridge&Suarez. Dwaj Koguty dobiją pewnie spokojnie do 40 goli w sezonie. Wczoraj 2 strzały oddał Koreańczyk, żadnego Anglik, ale ten dołożył asystę przy golu Lo Celso. Za tydzień mecz z Chelsea i ich sprzedaż nie wydaje się wybitnym pomysłem.

Newcastle – Chelsea 0:2

To, że Werner nie kończył tego meczu z 15 punktami jest doprawdy niesamowite. Świetna okazja na samym początku, później sam na sam z Darlowem, a w drugiej połowie za krótkie podanie do Ziyecha w sytuacji 2 na 1 z bramkarzem Srok. W statystykach widnieją tylko 2 strzały, ale uwierzcie, że Werner nawet mimo Abrahama, jest cały czas w akcji i przyniesie wkrótce dwucyfrówkę jak z Soton. Pojawienie się Chilwella wpłynęło na to, że Timo nie jest już przyklejony do linii bocznej, a przy schodzącym głębiej Ziyechu – momentami Chelsea wyglądała wczoraj jakby w formacji 4-4-2. Nie można też zapomnieć, asysta Niemca przy golu Tammy’ego była wspaniała. Wykonał on 90% pracy, przebiegając niemal całe boisko i wyłożył Anglikowi piłkę jak na tacy. Dlaczego żeś tak nie zrobił wcześniej Hakimowi?

No właśnie – Ziyech. Znam takich, którzy powierzyli mu opaskę kapitana. Wspomniana akcja Wernera, stałe fragmenty i szukanie prostopadłych podań też dadzą wkrótce punkty. Paradoksalnie łatwiej może być z ekipami, które nie będą bronić tak głęboko jak Newcastle, a najbliższe mecze to Spurs i Leeds. Ziyech to Pan Piłkarz.

The Blues znów zachowali czyste konto, ale Sroki miały swoje okazje. Setkę zepsuł Hayden, blisko był także Andy Carroll. Lewis często podłączał się do schodzącego do środka Saint-Maximina, ale nie łudźmy się, że ktokolwiek z ekipy Bruce’a jest opcją.

Aston Villa – Brighton 1:2

Nie tak miało być. Potrojona Villa to nie ekstrawagancja, to podążanie za tłumem i bezpieczeństwem. Ale psuć zaczęło się od głowy, konkretnie łysej głowy Rossa Barkley’a. Jego kontuzja w 1. minucie meczu sprawiła, że Grealish był osamotniony w rozgrywaniu. Wchodzący za Barkley’a Traore co prawda dał asystę, ale to jednak zupełnie inny styl gry od kreatywnego Rossa.

Mimo to, setkę miał Trezeguet (łącznie 7 strzałów!), blisko gola był Watkins (bez strzału!), tylko jedno uderzenie dał wspomniany kapitan Jack. Nie ma jeszcze powodów do niepokoju, ale ekipa Deana Smitha prawdopodobnie nieprzerwanie będzie nas zaskakiwać pozytywnie i negatywnie. Nasza w tym rola, żeby mieć ich w składzie w tych pierwszych przypadkach.

Nawet jeszcze nie wiecie w jak wielu polskich domach, od stycznia będzie moda na Tariqa Lamptey’a. Szybkość, technika, wola walki i… dwie żółte kartki w 3 minuty. Jeśli Kuba Moder rzeczywiście dołączy do Mew już za niecałe 2 miesiące, to będzie miał komu rzucać piłki na wahadło, bo Solly March też chyba wreszcie odnalazł pozycję dla siebie.

Poza tym punkty dali Lallana, Welbeck i Gross. What it is, 2015? Do notesu – setkę miał Neal Maupay, którego ma już mało kto. Brighton za tydzień gra z LFC, w kontekście FPL chyba i tak zostawilibyście Lamptey’a na ławce, co?

Fernandes United – WBA 1:0

Wspaniały to był mecz, nie zapomnę go nigdy – nie napisze już nikt nigdy o żadnym starciu Manchesteru United. Wymęczone zwycięstwo to najłagodniejsze określenie tego co obejrzeliśmy na Old Trafford. Obie drużyny dzieliły w tabeli tylko cztery miejsca  i widać było, że obaj menedżerowie darzą się dużym respektem. Z jednej strony West Brom, który preferuje styl „stoimy na 30 metrach i walimy lagę, może coś się uda”, a z drugiej potężny Manchester United, który wychodzi dwoma defensywnymi pomocnikami i bocznymi obrońcami, którzy mają zakaz opuszczania własnej połowy.

W FPL West Brom nie istnieje. Umówmy się, oni mogliby w ogóle nie grać w Premier League. Perreira zostanie w jakimś West Hamie i to tyle z piłkarzy na poziomie. Skupmy się więc na Manchesterze. Co wiemy po dzisiejszym starciu?

Ofensywna siła United jest tak mizerna, że jedyne na co możemy liczyć to stały fragment gry. Pierwszy wszystko jest Bruno, kupujemy go i czekamy na rzuty karne (najlepiej dwa, tak jak dzisiaj). Tak na oko, Portugalczyk zagrał raczej spokojne spotkanie, a mimo to miał 6! kluczowych podań i gdyby Rashford i Martial byli lepiej dysponowani, powinien mieć co najmniej dwie asysty.

Z innych ciekawostek – Alex Telles wykonuje niektóre rzuty rożne z lewej strony, ale właściwie nic poza tym. Obrońcami Czerwonych Diabłów też chyba nie ma się co zachwycać, bo nie są zbyt groźni z przodu, a lepszy przeciwnik wyjaśni ich czyste konta. Poza tym Martial wygląda jakby starał się o angaż w Space Jam 2 i już trenuje utratę talentu, a Donny van de Beek wciąż nie gra.