Niewolnicy XXI wieku

0

Kto by pomyślał, że niewolnikami XXI wieku staną się piłkarze. Ci sami zawodnicy, którzy biegając po zielonym boisku za grube miliony i spełniają marzenia nas wszystkich w naszych ulubionych klubach.

Scenariusz powtarza się w zasadzie co okienko (a nawet co tydzień przy ostatnim natężeniu), zmieniają się tylko kluby-ofiary – najpierw zawodnik podpisuje nowy, lukratywny kontakt na kilka lat, deklaruje przywiązanie do klubu często powiązane z namiętnymi pocałunkami z herbem jako konsumpcję związku, a potem diametralnie zmienia zdanie. Następuje kompletna metamorfoza i taki grajek uznaje, że klub ma obowiązek go sprzedać, bo on tak chce, a jego wola jest najważniejsza. I zazwyczaj kluby przegrywają z piłkarzami w tej nierównej walce o kluczowego zawodnika.

Dwóch nowych niewolników na horyzoncie

Teraz pojawiło się dwóch nowych buntowników, którzy zamierzają za wszelką cenę wylądować w Barcelonie. Jednym z nich jest Ousmane Dembele, dla którego jest to już trzeci tego typu bunt (swoją drogą – ciekawe jak to wpłynie na jego kolejne negocjacje transferowe, bo nie wierzę w koniec kariery w Barcelonie). Wcześniejsze dwa zanotował jeszcze w barwach Rennes, gdy najpierw otwarcie wyrażał niezadowolenie z powodu zablokowania jego transferu do Salzburga, a później w trakcie negocjacji z Borussią. Teraz jego ofiarą padł już dortmundzki klub, w którym spędził przecież owocny rok. Więcej czasu poświęcić jednak nie zamierza, dlatego postanowił nie tylko nie bywać na treningach, ale też nie kontaktować się z nikim z przedstawicieli klubu. Niezwykle odpowiedzialne i dorosłe zachowanie Francuza, dopiero kandydata na gwiazdę europejskiego formatu.

 

Drugim nieszczęśliwcem i niewolnikiem okazał się być Philippe Coutinho. Całkiem niedawno dał podpis pod nowym, pięcioletnim, lukratywnym kontraktem, a w ubiegłym tygodniu złożył mailowy „transfer request” (swoją drogą to trochę jak zerwanie z dziewczyną przez telefon). Powód? Zainteresowanie ze strony Barcelony, która usilnie szuka następcy (następców) Neymara. Plus jest taki, że Brazylijczyk jeszcze nie odmówił treningów dla „The Reds”, tylko (podobno) leczy kontuzje, ale ponoć jest zdesperowany by jesień rozpocząć już w bordowej koszulce na Camp Nou. W każdym razie Liverpool jest w niezbyt ciekawej sytuacji w przededniu kluczowego dwumeczu z Hoffenheim, gdy w zespole więcej mówi się o niezadowolonym rozgrywającym niż o formie np. dopiero co sprowadzonego Salaha.

Do tej pory kluby zazwyczaj przegrywały takie wojny z obrażonymi primadonnami-piłkarzami. Tak było w przypadku West Hamu i Payeta, Tottenhamu i Modricia czy Vadisa Odjidjy-Ofoe na polskim podwórku. W każdym wypadku właściciele klubów uznawali, że z niezadowolonego zawodnika nie będzie pożytku i decydowali się ostatecznie na transfer. Nikt jednak nie powiedział, że tak samo będzie w tym wypadku, bo ani Liverpool ani Borussia sprzedawać nie muszą.

Komfortowa sytuacja Liverpoolu i Borussii

Liverpool jeszcze niedawno próbował wydać 80 milionów funtów na Naby’ego Keitę, więc niewykluczone, że i bez extra 100 milionów są w stanie się obejść. Szczególnie, że finansowo to akurat angielskie kluby wyznaczają nowe trendy wydawania pieniędzy. Borussia tylko w tym okienku zarobiła ponad 50 milionów euro i też chciałaby uniknąć sprzedaży kluczowych graczy. Zwłaszcza, że zespól z Westfalii aspiruje do miana równorzędnego rywala Bayernu, a nie da się tego zrobić, rokrocznie rozprzedając swoich najlepszych grajków (tylko rok temu odeszli Hummels, Gundogan i Mkhitaryan). Dla LFC i dortmundczyków to może być sposób na jasne zakomunikowanie – my nie jesteśmy klubami, które sprzedają, my jesteśmy klubami docelowymi, o których się marzy. To idealny moment na potwierdzenie piłkarskich, mocarstwowych ambicji obu ekip.

Poszkodowani zawsze są kibice

Chyba wszyscy kibice przyzwyczaili się już do zmiennych uczuć piłkarzy, do których nie należy się zanadto przywiązywać. Pamiętamy, że Vadis trochę zakochał się w Warszawie, Hamalainen wyjeżdżał do Skandynawii, żeby być bliżej rodziny, a Payet chciał tworzyć wielki projekt w West Hamie. Uczucia w zasadzie każdego piłkarza mają swoją cenę. Maldini, Giggs czy Zanetti żyli w innych czasach i następców raczej zbyt szybko nie będzie. Tutaj kłania się anegdotka związana z Morattim i Scholesem – „Naprawdę staraliśmy się o Scholesa. Rozmawiałem z nim, ale jego odpowiedź była krótka i prosta – jeśli chcesz, żebym dla Ciebie zagrał, to musisz kupić ten klub. On nawet nie miał agenta, co jeszcze bardziej utrudniało negocjacje” Ostatecznie Anglik do Interu nigdy nie trafił, a całą swoją karierę spędził w barwach Manchesteru United.

W jaki sposób rozwiązać problem piłkarzy, kluczowych dla zespołu, z ważnym kontraktem, obrażonych i nastawionych natychmiastowe na odejście z klubu? Ciekawym sposobem byłyby obowiązkowe klauzule w kontrakcie, o których pisał Tomasz Urban. O ile obecnie nie jest to do końca legalne w niektórych krajach, to mogłoby to być lekarstwo na całe zło. Wówczas podczas negocjacji kontraktowych sprawa jest prosta – wyższy kontrakt = wyższa klauzula, a mniejsza kwota odstępnego, to i mniej atrakcyjne wynagrodzenie. Wtedy dla klubów byłaby to prosta matematyka jak w przypadku Neymara. PSG chciało Brazylijczyka i zapłaciło 222 miliony, dzięki czemu obyło się bez szopki (bardziej próbował ją rozpętać prezydent Pique niż sam zainteresowany transferem reprezentant Canarinhos). Krótka piłka, która mogłaby uchronić nas przed kolejnymi transferowymi dramami rodem z latynoskich telenowel.

Nie rób drugiemu, co Tobie niemiłe

Jak to ktoś ładnie napisał na Twitterze – PSG zrobiło Barcelonie to, co ta próbuje zrobić Liverpoolowi, a co The Reds regularnie robili Southampton. I wszyscy wzajemnie na to narzekają. Dla każdego pozyskanie takiego obrażonego zawodnika jest fajne, dopóki nie obraża się któryś z zawodników wewnątrz „mojego” klubu. Dlatego fani The Reds oczekiwali, że Naby Keita złoży „transfer request”, ale są oburzeni podobnym ruchem Coutinho. Perspektywa zależy od punktu siedzenia na kanapie. (bardzo ciekawa jest transferowa impotencja Barcelony, dla której w zasadzie każdy transfer odbywa się w atmosferze skandalu – Luis Suarez, nieudane sprowadzenie Verrattiego, szopki z Dembele i Coutinho – mes que un club, co nie).

Z całych sił kibicuję zarówno Borussi i Liverpoolowi, żeby nie ugięły się pod żądaniami piłkarzy. Dosyć obrażonych piłkarzyków, którzy za nic sobie mają postanowienia kontraktu. Czy ktokolwiek kazał im podpisywać pięcioletnie umowy warte dziesiątki milionów? Jeśli już to zrobili, to papier ma ważność i piłkarz jest zawodnikiem klubu tak długo, jak dany klub tego chce. Stop niewolnikom XXI wieku.

Jaki sezon może mieć Liverpool, jeśli jednak Coutinho pozostanie na Anfield?