Football is coming home – fakty i mity

1

W sumie to nie wiem, czy gorszy był wylew nasz, orędowników powrotu do domu, czy szambo, które wylało się od „hejterów” po wczorajszej porażce Anglików. Pewne jest jedno – futbol w tym roku nie wróci do domu. Shieeeeeeeeeeeeeeet.

Anglia słaba jak nigdy

Umówmy się co do jednego – Anglia nawet przez moment nie była faworytem tego Mundialu. Znani ze swojej butności Brytyjczycy tym razem byli zgodni – celem minimum Anglików było wyjście z grupy, celem maksimum prawdopodobnie też. Poza Kane’m brakowało (w sumie dalej brakuje, ale mentalnie już skończyłem ten Mundial) gwiazd pokroju Beckhama, Owena, Gerrarda czy Lamparda. Przypomnijmy, że mówimy o kadrze, w której kluczową rolę odgrywa Lingard, a jednym ze stoperów jest Kyle Walker. Tym razem poważnie obawiano się kompromitacji w meczach z Tunezją/Panamą, a nie przyznawano medale przed samolotem. Mało tego, tamtejsi Influencerzy wręcz namawiali Southgate’a, by zabrał na Mundial samych młodych, bo tym razem i tak nie uda się nic ugrać.

Cala reklamówka BBC to była groteska. Wszelkie radosne „coming home!” podczas pierwszych, teoretycznie prostych meczów, wciąż były żartem. Wykrzykiwanie użytkowników twitter.pl o wielkiej Anglii po wygranej z Tunezją w 90 minucie – naprawdę ktoś w to uwierzył? Cała atmosfera święta związana z Anglią na Mundialu zapowiadała wczesną i wcale niepiękną katastrofę.

https://www.facebook.com/BBCSport/videos/10156902837230982/

Anglicy nie imponowali stylem gry, nie imponowali techniką, nie miażdżyli rywali. Domyślam się, że neutralnym kibicom, nie zarażonym wizją powrotu do domu, ciężko było im kibicować. Wcale się nie dziwię. Dla nas to jednak była okazja, żeby wreszcie nasi ulubieńcy, których występami żyjemy na co dzień, osiągnęli coś na europejskim/światowym poziomie. Po corocznych oklepach od Wolnej Katalonii, wyznawców Oktoberfestu, przedstawicieli Fiata czy nawet jakiegoś Muriela, to był ten nasz jeden moment, kiedy większość fanów Premier League zjednoczyła się z Dumą Albionu.

Nie ma Polski, jest Anglia

Dla nas Anglia była substytutem dla miłości, której siłą rzeczy w fazie pucharowej nie mogliśmy dać Polakom. Legendarna już seria rzutów karnych (choć dopiero sprzed kilku dni) i wspaniały Gareth Southgate. Gość, który przez kilkanaście lat krzywił się na dźwięk melodii „football is coming home”, żyjąc w cieniu przestrzelonego karnego na Euro 1996. Zresztą o selekcjonerze Anglików świetnie napisał już Michał Gutka, więc nie będę się powtarzał.

Dlaczego występ Anglików był dla nas tak szczególny? Osobiście kibicuję im od 2000 roku, czyli pierwszego dużego turnieju, który jakkolwiek pamiętam. Od tego czasu zawsze byli w gronie faworytów i nigdy nie przeczołgali się przez ćwierćfinał. Mało tego, pamiętam więcej przegranych konkursów rzutów karnych Anglików niż ich bardzo dobrych występów. Dlatego też taki Mundial (imo najlepszy, pozdro Michał Zachodny) i taka piękna przygoda Anglików, to było najpiękniejsze, co mogło się wydarzyć na przełomie czerwca i lipca.

Dlaczego jeszcze tak się jaraliśmy? Nic nie zapowiadało tego sukcesu, jakim niewątpliwie jest półfinał i niewykluczone, że medal. Selekcjoner bez poważnego doświadczenia (hehe, Jerzy Brzęczek), niemyślący (ale szybki, cholernie szybki) Walker w obronie, Sterling grający jako po usunięciu mózgu, Harry nie trafiający do pustej bramki, wrzutki na Maguire’a na drugi słupek i Pickford, który wygląda jak najgroźniejszy dres spod okolicznej Żabki. Do tego Alli zmagający się z nienaturalną dla siebie pozycją i urazem oraz Rashford – gdyby zrobić zestawienie top10 najgorszych zmian, to Paszport byłby w zestawieniu co najmniej trzy razy. Nic, kompletnie nic nie zapowiadało sukcesu.

Tak, byliśmy irytujący

Z jednej strony rozumiem, że to mogło irytować, bo football is coming home wylewało się na każdym kroku. Mogło irytować tym bardziej, gdy Twoja ulubiona drużyna (Brazylia/Hiszpania/Niemcy) odpadła już wcześniej mniej lub bardziej pechowo, a ci słabi Anglicy ciągnęli do półfinału. Długie wrzutki na Maguire’a nie każdego muszą rajcować. Ale zrozumcie – to w ciągu ostatnich 20-kilku lat był jedyny taki turniej, kiedy to my, sympatyzujący z angielskim futbole, mieliśmy na dużym turnieju bardziej radosne chwile niż oglądanie gola Ronaldinho czy czerwonej kartki Rooneya.

Czy rozczarowanie po wczorajszym meczu jest uzasadnione? Teoretycznie nie, bo ten półfinał to i tak więcej niż obecnie prezentuje sobą Anglia. Jednak wszyscy znacie to uczucie. Wiecie, że coś nie powinno się wydarzyć, ale macie jakiś ułamek szansy, że to się jednak stanie. Np. nagle umówicie się z Barbarą Palvin. Gdy okazuje się, dana okoliczność jednak nie zaistniała, to pojawia się zwątpienie. I tak jest właśnie w tym przypadku.

Żeby była jasność – Chorwacja wygrała wczoraj w pełni zasłużenie. Od początku drugiej połowy to Hrvatska przeważała i bardziej chciała wygrać. To „nikt nie chciał zejść w dogrywce, wszyscy mówili, że mają siły” było znamienne. Przecież właśnie ekipa z Bałkanów miała paść kondycyjnie po dwóch poprzednich dogrywkach, a tymczasem zabiegała Anglików. Okazało się po prostu, że nie da się wygrać z Hendersonem w środku pola na Modricia i Rakiticia, jeśli ci złapią odpowiedni rytm. Gratulacje dla Chorwatów i dla Mandzukicia, bo jest napastnikiem wielkich meczów (gole w dwóch finałach UCL, gol w półfinał MŚ). Finał, mimo że to Francuzi są na pole position, może być piękny. Wierzę!

Futbol nie wraca do domu, ale podłożone zostały mocne podwaliny pod sukces na Euro 2020 czy też kolejnym Mundialu. Więc szykujcie się, że tata piosenka wrócą za dwa lata i znowu będą irytować ze zdwojoną siłą. Tymczasem my powoli kończymy z football-home’owym wylewem i wracamy do pisania o Fantasy Premier League 😉 Do przeczytania!

Comments are closed.