Eddie Howe, czyli wisienka na torcie Premier League

3

Gary Lineker nazwał go „angielskim The Special One”. Harry Redknapp uznał go z kolei „najlepszym menadżerem w historii Bournemouth” i chciał, by nazywano go lordem. Eddie Howe, bo to o nim te wszystkie miłe słowa, zaczął właśnie trzeci sezon pracy na poziomie Premier League, który ma ugruntować jego pozycję wśród szkoleniowej czołówki na Wyspach Brytyjskich.

Kogo widzicie, gdy wyobrażacie sobie angielskiego menadżera? Sama Allardyce’a, Tony’ego Pulisa czy może Roya Hodgsona? Który z nich by to nie był, to skojarzenia są raczej jednoznaczne – toporna gra, nastawiona na fizyczność i długą piłkę, żelazna defensywa i nieliczne gole, głównie po stałych fragmentach. Eddie Howe jest zaprzeczeniem tego wszystkiego, co wiecie o brytyjskich szkoleniowcach.

Bournemouth, czyli Twoja druga ulubiona drużyna

To nie przypadek, że tak wielu neutralnych kibiców Premier League sympatyzuje z Bournemouth (w tym autorzy tego bloga). Wisienki grają odważnie, strzelają sporo goli (58 w ubiegłym sezonie – 7 miejsce, rezultat lepszy niż Manchester United) i nie kalkulują, bez względu na rywala. To klub, w którym można odnaleźć romantyczne idee ofensywnego futbolu, nie liczącego się z konsekwencjami i przekładającego ofensywny styl nad nic nieznaczące punkty. To zespół, który chce się oglądać, bez względu na to czy gra akurat ze Stoke czy z Manchesterem City.

Bournemouth można porównać do Swansea z czasów Rodgersa (swoją drogą – jeden z wzorów Eddie’go, ale o tym później) czy Laudrupa. Drużyna, którą każdy chętnie ogląda i trzyma kciuki, by jej przygoda z Premier League trwała jak najdłużej. Doskonałym przykładem filozofii klubu jest słynny, ubiegłoroczny mecz z Liverpoolem – 0-2, 1-3 i wielki powrót ekipy z południowego wybrzeża, zakończony wynikiem 4-3 i zwycięską bramką w 94 minucie (świetne wówczas zmiany Howe’a – Fraser i Afobe). Za tą romantyczną, ofensywną ekipą, nastawioną na wysoki pressing, stoi wielki umysł, czyli Eddie Howe, a jego historia i etyka pracy są równie spektakularne, co i gra Wisienek.

Średni piłkarz, wielki lider?

Howe był piłkarzem i to całkiem niezłym. Wychowanek Wisienek dostał swoją szansę nawet w angielskiej reprezentacji U-21, z którą pojechał na turniej do Tulonu w 1998 roku. Talent dostrzegł w nim Harry Redknapp, który sprowadził go do Portsmouth za bagatela 400 tysięcy funtów. To był jednak początek końca piłkarskiej przygody Anglika – już w oficjalnym debiucie doznał poważnej kontuzji kolana, która ciągnęła się za nim aż do przedwczesnego końca kariery. W dużej mierze przez słabą obsługę medyczną, jaką wówczas oferowały angielskie zespoły – zła diagnoza sprawiła, że nawet wizyta w USA u doktora Richarda Steadmana (który pracował chociażby z Ronaldo czy Shearerem) nie przyniosła oczekiwanych rezultatów. Po krótkim epizodzie na wypożyczeniu w Swindon, wrócił do Bournemouth. Jako że klub był wówczas w fatalnej sytuacji finansowej, to w przeprowadzeniu transferu pomogli kibice, którzy z własnej kieszeni wyłożyli 13 tysięcy funtów (zbiórka trwała dwa dni!).

 

Ostatecznie Anglik karierę zakończył w 2007 roku w wieku 29 lat, w następstwie kolejnych urazów i problemów z kolanem. Nawet na chwilę nie odszedł jednak od futbolu, tylko wziął się za trenowanie rezerw Bournemouth, a pracował tam także z klubową młodzieżą. Nagle, w 2009 roku, dostał zaskakującą ofertę objęcia pierwszego zespołu. Pierwszego zespołu, który chylił się ku spadkowi z League Two, co groziłoby w zasadzie ogłoszeniem upadłości klubu.

Warto podkreślić jak wyglądało wtedy Bournemouth – sezon ekipa Wisienek zaczynała z 17-punktowym debetem. Wówczas była to ekipa z numerem 91 (na 92 profesjonalne ekipy) w hierarchii angielskiego futbolu. Gdyby wówczas zniknęła z mapy świata, to nikt zbytnio by się nie przejął – największym osiągnięciem Bournemouth w ponad stuletniej historii było wyeliminowanie w FA Cup Manchesteru United pod wodzą Redknappa i pięć występów George’a Besta. Długi były wówczas tak ogromne, że każdego dnia przychodzili windykatorzy, którzy regularnie zabierali z klubu pomniejszy sprzęt. Nieopłacone szkolne boiska treningowe czy opóźnienia w przelewach pensji to był standard. Generalnie na południowym wybrzeżu pachniało solidną, polską A-klasą. W takich warunkach swoją menadżerską karierę rozpoczynał Eddie Howe.

Menadżer z przypadku, a nie powołania

Moją pasją było trenowanie młodzieży, czułem się świetnie w tej roli. Wcale nie chciałem być menadżerem, ale dostałem szansę i czułem, że nie powinienem odmówić – wspominał kulisy swojej decyzji Howe. Przejął drużynę, która traciła 7 punktów do bezpiecznego miejsce w League One i zaczął od dwóch porażek z rzędu. Początki nie były usłane różami, a Anglik bał się, że spuści drużynę w przepaść i z tego zostanie zapamiętany. – Te pierwsze 6 miesięcy było dla mnie jak 5 lat trenowania. Podczas tego okresu na pewno poznał wartość „team spirit” i nauczył się zarządzania zespołem w kryzysowych sytuacjach.

Ostatecznie Bournemouth uratowało się i uzyskało bezpieczną przewagę nad strefą spadkową. To był jednak dopiero początek marszu Wisienek – w następnym sezonie, mimo embarga transferowego, Howe zdobył ze swoją ekipą awans (coś Wam to przypomina? Bo mi Wagnera i Huddersfield). Ta sama drużyna, która rok wcześniej desperacko broniła się przed zniknięciem z futbolowej mapy, nagle zameldowała się ligę wyżej.

Howe, w zgodzie ze swoimi ambicjami, przeniósł się do Burnley i poznał futbol na poziomie Championship. Po 19 miesiącach w roli menadżera The Clarets wrócił na stare śmieci, a do decyzji skłoniła go rodzinna tragedia – śmierć matki. W ciągu następnych trzech sezonów Bournemouth awansowało o kolejne dwa poziomy rozgrywkowe i po raz pierwszy historii Wisienki zameldowały się w Premier League. Howe był bohaterem, cudotwórcą i najgorętszym nazwiskiem wśród angielskich menadżerów.

Nie sądzę, by na podstawie naszej historii mógł powstać film – ludzie powiedzieliby, że to zbyt nierealne – Eddie Howe.

Eddie Howe to marzenie kibiców i każdego prezesa. To dla Bournemouth taki odpowiednik (oczywiście zachowując proporcje) Guardioli. Idol trybun, który najpierw grał dla Wisieniek, potem pracował z rezerwami i młodzieżą, by ostatecznie zająć się poważnymi sprawami i po raz pierwszy wprowadzić klub do Premier League, zaliczając trzy kolejne awanse. Perfekcjonista, innowator i lider pełną gębą, który potrafił zyskać sobie szacunek starszych od siebie zawodników.

W pogoni za perfekcją

Stawia się w pracy już o 6:30, a wychodzi, gdy zapada ciemność (co o takim życiu powiedziałby Kucharczyk?! Gdzie wolne weekendy?!). – Lubię być pierwszą osobą w klubie. To pozwala mi zająć się swoimi zawodowymi sprawami, a nikt mnie przy tym nie rozprasza – mówił o swoim podejściu do pracy, które nie zmienia się także podczas wakacyjnych wyjazdów. – Nawet kiedy jesteś na wakacjach, to telefon jest przyklejony do Twojego ucha. Twoja żona nie jest zadowolona, ale jeśli chcesz odnieść sukces w tym zawodzie i wykonywać go dobrze, to musisz tak robić.

Eddie Howe wciąż się uczy i nie spoczywa na laurach. Poprzednie wakacje spędził terminując u Diego Simeone i starał się wyciągnąć z treningów Atletico elementy, które mógłby wpleść także w grę swojego zespołu. Jeszcze podczas swojej pracy w Burnley zdecydował się na bardzo nietypowy ruch – pojechał na jeden dzień obserwować pracę Brendana Rodgersa ze Swansea, mimo że obaj trenowali wówczas na tym samym poziomie rozgrywkowym. – Tego jednego dnia nauczyłem się więcej niż przez długi czas samodzielnego trenowania – powiedział zafascynowany Howe. Podobno Rodgers nie był jedynym menadżerem, któremu ówczesny szkoleniowiec The Clarets złożył taką ofertę, ale jedynym, który ją przyjął. W tym samym sezonie Łabędzie awansowały do Premier League.

 

Trening to dla Howe’a podstawa pracy. Bez dobrego treningu, nie ma efektownego grania. Dlatego stara się wprowadzać jak najbardziej innowacyjne rozwiązania i żongluje ćwiczeniami, aby zawodnicy nie nudzili się podczas codziennej, pozameczowej praktyki. Dodatkowo wszystkie treningi są nagrywane i później skrzętnie analizowane, aby znaleźć elementy, które są możliwe do poprawy. Każdy z treningów jest rozpisany z dokładnością co do sekundy, a następnie szczegółowo opisywany w notatkach Anglika. – Gdybym zgubił moje zapiski, byłbym zdruzgotany, bo mam w nich zapisany każdy trening jaki przeprowadziłem jako menadżer. Patrzenie wstecz i wyciąganie wniosków jest równie ważne, co planowanie następnych kroków.

To są te detale

Menadżer Bournemouth ogromną wagę przykłada do detali. Dlatego na wyjściu z szatni na boisko są ogromne ilustracje zawodników, większe niż piłkarze w rzeczywistości są. Ma to wywołać w przeciwnikach poczucie, że gracze Wisienek są jak gladiatorzy. Zawodników otaczają w szatni rekordy (kto nie chciałby się wpisać na listę rekordów?) i inspirujące cytaty uznanych osobowości takich jak Jordan, Abraham Lincoln czy Eric Cantona. – Dużo czytam, oglądam filmy dokumentalne i staram się znaleźć coś, co może nam pomóc. Podstawowe zasady wszystkich klubów, które odniosły sukces są takie same – mówił o swojej nieustannej nauce Eddie Howe. Ostatni znany przykład jego dbałości o szczegóły – każdy z zawodników dostał do spania specjalne okulary, które mają niwelować negatywny wpływ smarfonów i pomagać w regeneracji organizmu. Mała rzecz, a doskonale pokazuje nieustanne dążenie Anglika do doskonałości.

Choć z twarzy bardziej przypomina Solskjaera niż Roya Keane’a, to nie pozwala sobie wejść na głowę i prowadzi w Bournemouth rządy twardej ręki, mimo młodego wieku. – Na pewno mój wiek był problemem dla niektórych piłkarzy, których trenowałem, ale nie dla mnie. Łatwo się domyślić, że albo ci zawodnicy szybko zmienili zdanie po wspólnych treningach, albo od dawna nie ma ich w drużynie. – Nie chcę zabrzmieć jak dyktator, ale nie zbyt często szukam opinii graczy. Piłkarze oczekują, że będziesz liderem. Oczekują Twoich pomysłów i tego, że powiesz – tak, wszystko będzie okej.

 

W swojej pracy Eddie Howe docenia znaczenie indywidualnego podejścia do każdego z graczy. – Uważam, że to niezwykle ważne, by dać po meczu feedback każdemu zawodnikowi. Ja nigdy tego nie dostałem. Po prostu grałeś w meczu, miałeś nadzieje, że robisz to dobrze, ale nikt Ci o tym nie mówił – rozmowy z każdym z zawodników z osobna to ważny element codziennej rutyny menadżera Bournemouth. Dlatego też przed każdą sesją treningową tłumaczy zawodnikom, jakie konkretne efekty ma ona przynieść.

Uczyń każdy dzień Twoim arcydziełem­ – taki cytat Johna Woodena, legendarnego trenera koszykówki, wisi na ścianie w biurze Howe’a. Dlatego każdego dnia Anglik zasuwa ze swoimi piłkarzami na treningach i wykonuje mrówczą pracę w biurze, aby regularnie zbliżać się do doskonałości. A mówi się, że ta codzienna perfekcja prędzej czy później zaprowadzi Eddiego do roli selekcjonera angielskiej kadry, z którą już był łączony.

Paradoksem jest to, że Bournemouth może zacząć sezon od czterech porażek z rzędu – mam nadzieję, że nie wpłynie to na żadne nerwowe ruchy rosyjskiej właściciela i Howe dalej będzie mógł robić swoją robotę.

obserwuj autora na twitterze i powiedz mu, jak bardzo lubisz Eddiego

  1. […] Eddie Howe. Człowiek pomnik na południu Anglii. Objął „The Cherries” w 2012 i wyprowadził ich z League Two, przez wygranie Championship, aż do 10. miejsca w Premier League w sezonie 16/17. Murowany kandydat na przyszłego selekcjonera, o którym kiedyś poważnie rozpisał się Filip. Sprawdźcie tutaj! […]

Comments are closed.